czwartek, 18 września 2008

Tchébébé

Kochani, tak jak wczoraj napisałam - mam dla was coś do poczytania ;) oto krótki tekst, który udało mi się stworzyć ostatnimi czasy ... hihihihih, miłego czytania!

P.S. a wczoraj wieczorem była straaaaszna burza!!!

16 września 2008 r. – wtorek

Poznajemy misję, poznajemy Tchébébé i poznajemy ludzi. Tchébébé – duża wioska; maleńkie miasteczko; kolejny niewielki punkt na mapie świata, który tętni życiem od wczesnych godzin rannych. Kiedy idziemy na mszę o 6 rano na ulicy już zaczyna się ruch. Dzieci biegają po „podwórkach”, ganiają opony lub dopiero wybiegają z domów i machają nam; kobiety zamiatają, zaczynają rozpalać w paleniska (trzy kamienie na których stawia się garnek), w których za chwilę zaczną coś gotować; inne ubijają maniok; noszą na głowach ogromne miski z owocami lub wiązki drzewa. Wszyscy na nas patrzą. Niektórzy pozdrawiają po francusku lub w lokalnym języku Kabije. Rano jest przyjemnie chłodno, chociaż wciąż duszno i wilgotno.

Msza zaczyna się w półmroku (ponieważ to pora deszczowa to rano nie mamy słońca – przysłania je mgła, szare niebo zaparowane od gorącej ziemi). Przy świeczce o. Jan wychodzi z zakrystii w towarzystwie ministranta; w kościele jest dość dużo osób, znacznie więcej niż u nas w tygodniu. Teraz na mszy jest spokojniej niż w niedzielę – nie ma chórów, ale jest jedna osoba, która rozpoczyna śpiew, pozostali idą za jej przykładem i wychodzi z tego wspaniała, cicha melodia. To niesamowite, ale ci ludzie – kobiety i mężczyźni, młodzi i starzy - nie mając żadnego wykształcenia muzycznego potrafią śpiewać pięknie i czysto na kilka głosów – szkoda, że nie możecie tego usłyszeć! Podobała mi się niedzielna Eucharystia ze śpiewem i tańcem, z dźwiękiem tamtamów i grzechotek, ale ten tradycyjny śpiew garstki ludzi w tygodniu wydaje nie mieć sobie równych.

Po mszy jest czas powitań i pozdrowień. Wychodzimy z kościoła, stoją już siostry Miarianistki, wokół mieszkańcy – każdy wita każdego. Pytają jak się czujemy, czy dobrze spaliśmy. Bardzo miłe:) potem wracamy na misję pozdrawiając znowu napotkanych ludzi. Z kościoła do nas na misję jest może 200 metrów.

Śniadanie przygotowujemy sobie sami z o. Janem, obiady i kolacje przyrządza kucharz – Jean Baptiste. Wczoraj po śniadaniu wkroczyliśmy do biblioteki i dyskutowaliśmy nad tym, co i jak zrobić – a pracy jest naprawdę dużo… mam nadzieję, że zdążymy do grudnia! Biblioteka jest niewielka, zakurzona, brakuje regałów i stolików. Zamówiliśmy już co trzeba, mamy na to pieniądze z MSZ-tu. Najgorsze – potrzebujemy przynajmniej trzy regały, a okazało się, że pieniędzy mamy raptem na … pół! Taki regał, jaki wymierzyliśmy, z drzewa będzie kosztował około 100 euro… my mamy 100 zł. No nic – będziemy szukali jakiś pieniędzy.

Po obiedzie jest sjesta, od 13 do 15/16. Wczoraj w tym czasie panowie spali, a Kinga i ja wzięłyśmy się za porządki w jadalni:) wyprowadziłyśmy karaluchy z szafki na talerze, wymyłyśmy wszystkie naczynia i poukładałyśmy;)

A dzisiaj przed południem wybraliśmy się na miejscowy targ. Kupiłam japonki za 300 franków CFA (niecałe ½ euro) i materiał na spódnicę za 2000 franków. Wczoraj zamówiłam sobie spódnicę u syna naszego kucharza – uczy się na krawca, została mu jeszcze jedna klasa więc myślę, że uszyje dobrze ;)

No i kupiliśmy lampę naftową za 2500 franków, bo jak wiecie – nie mamy prądu na stałe;) ale można się do tego przyzwyczaić i polubić – nawet jak ojciec włącza generator to chodzę po pokoju z latarką lub świecą.

A na targu towarzyszył nam Richard – dwudziestoletni chłopak, któremu pomaga o. Jan. W tym roku będzie zdawał maturę i chce iść na studia prawnicze do Lomé. Z nim czuliśmy się bezpieczniej bo to jego miasto, zna tu ludzi, wiele nam tłumaczył i opowiadał, pokazał swój dom – no i nie pozwolił, żeby na targu ktoś wziął od nas za dużo pieniędzy! Bo tutaj (jak i w całej Afryce) jak widzą białego to cena zawsze idzie w górę!

5 komentarzy:

Violka i Mań pisze...

no to nareszcie sobie pogadaliśmy na skypie, dla tych co nie dane im było porozmawiać - u naszych misjonarzy wszystko dobrze, ciągle odpoczywają (hahahah), Karolina już czuje się dobrze, Fabian też żyje, słyszałam jego głos przez Skypa, całują wszystkich mocno, cały czas zachłystują się Afryką, chociaż nie ma zwierząt (bo wszystkie zjedzone - hihihi), widzieli, psy i kozy (to ja też widziałam bez wyjazdu do Afryki) i jeszcze widzieli krokodyle (ale w hodowli), byli na wielkich zakupach (ale nie w hipermarkecie), i jakiś "Afrykańczyk" obściskiwał Karolinę, a Fabian się temu przyglądał (to był krawiec).

gosia b. pisze...

no pięknie!! Karolka! czyta się jak książkę!!! więc może to też jakiś pomysł: Rafał wydrukuje! a i oczywiście drugi z serii pomysłów: nagrajcie chociaż te śpiewy na kom... bo w aparacie sie nie da ;) Buziaki!! codziennie tu zaglądam parę razy! i wielka prośba jak będziecie w dzień na necie to włączcie czasem gg- w pracy bede mogla chociaz tak poklikac z Wami! i czekami na wypowiedzi Fabiana również! :*:*:*:*:*:*

KasiaSz. pisze...

Gosia ma racje, strrrasznie fajnie się to czyta.:)
cieszymy sie, ze u Was wszystko w porządku.
wiele pracy przed Wami, to fakt..;) ale kto ma sobie z tym poradzić, jak nie Wy?:)

trzymajcie się cieplutko ( chociaż tego ciepełka to chyba nie muszę Wam życzyć.. nie to co u nas, zimno, szaro i ponuro, a kaloryfery nie grzeją... ;) )

ściskam:)

pati_sma pisze...

lxjbuWidze,że dzielnie sobie dajecie radę jak mogło by być inaczej.Dziewczyny ostro zabrały się do pracy a chłopaki regenerują siły:)jak to mówią w SMA jest równouprawnienie:)czekam na wpis od Kini

Basinek pisze...

Mój znajomy też stwierdził, że powinniście napisać ze swojej podróży książkę hihihi! JESTEM ZA!:D pięknie Karolinko opowiadasz:D...a śpiewy można nagrać też na mp3! będzie może lepsze nagranie niż na komórce hihi PROSIIIIMY!!!! :D