poniedziałek, 27 października 2008

*****

Nasza misja w Tchebebe minęła półmetek. Czas może zapoznać Was z tymi, z którymi tu mieszkamy, żyjemy i pracujemy …



O. Jan – Misjonarz SMA, proboszcz tutejszej parafii, który od 7 lat przebywa w Togo. Pierwsze 5 lat spędził na parafii w Lome, a od dwóch lat jest w Tchebebe; jest naszym opiekunem i troszczy się, żeby niczego nam nie zabrakło. Nie muszę chyba pisać, że jest Polakiem? ;) tego się zapewne domyśliliście:)



P. Joseph – młody (dopiero co wyświęcony) Misjonarz SMA z Nigerii. Został wikarym w Tchebebe, ale wcześniej już był tutaj na stażu. Przyjechał niedawno, a już po dwóch dniach wrócił do Lome, gdzie robi kurs prawa jazdy :) Wraca z początkiem listopada;)



Jean Jacques – diakon diecezjalny, który czeka na swoje święcenia (prawdopodobnie styczeń). Przyjechał do Tchebebe na początku sierpnia z niedaleka, bo z okolic Adjengre. Pochodzi z Togo, ma swoje rodzinne korzenie w górach na północy. Jest z Kabje i dzielnie uczy nas podstaw języka tego plemienia, opowiada i tłumaczy zwyczaje. A my w zamian za to uczymy go polskich zwrotów:)



Jean Baptiste – kucharz, który przyrządza nam pyszne obiadki i kolacje (czasem tylko jak dla mnie za ostre;) ) ma 7 dzieci, z czego najstarszy – Jeremy – to przyszły krawiec, który szył mi spódnicę i sukienkę, a czasem coś komuś tutaj przeszywa, poprawia.



Antoś – jak by to powiedzieć w Polsce – kościelny, który pomaga też przy różnych pracach na misji; oddany swojej pracy. Bardzo pocieszny chłopak (ma 27 lat). Codziennie rano budzi nas dzwoniąc na dzwonnicy na Mszę … raz tylko nie usłyszeliśmy z Fabianem i zaspaliśmy ;) hihihihi



Salomon – brat Antosia, który z wielką chęcią nam pomaga w bibliotece i z chęcią gra z nami w bule :) jeśli dobrze zrozumiałam to chyba w tym roku będzie zdawał maturę i potem chce iść do Kary na studia. Jest też ministrantem:)

czwartek, 23 października 2008

Robale i inne;) hihihihi

A teraz coś z natury samej ;) hihihihihi Jak już pisałam – Violka pytała o pająki … tata i Hubert o zwierzaki :) Tak więc kilka słów o tym świecie robaków, pająków, muchów itd.! Hihihihih



Zacznę od mojej zmory … pająki – jest ich dość sporo, nawet bym powiedziała, że bardzo dużo bo jak niektórzy wiedzą – ja zawsze dojrzę pająka tam, gdzie inni nawet by go nie zauważyli ;) Na szczęście nie ma dużych, grubych i włochatych ;) najwięcej jest takich „polskich” cienkonogich – w jadalni to cały sufit sobie wzięły za mieszkanie, ale przyzwyczaiłam się. Bo u nas w pokoju to regularnie psikam kąty sprayem na wszelkie paskudztwo;) hihihihih

Ale są też takie niby cieniasy, a jednak ciut grubsze – u tych to nawet widać, że mają nogi w paski… fuj!



Są też pochowane gdzieś głęboko (bo tylko kilka razy spotkałam) takie grubsze – brzydkie jak noc, ale płaskie niemal zupełnie… czarne i szybkie – ciężko im zdjęcie zrobić ;)

Czasem, ale to baaardzo sporadycznie można się natknąć na takie oto „cudo” … brrr! Dobrze, że nie ma ich wiele, albo przynajmniej ich tak nie widać… tego akurat spotkaliśmy jedząc obiad po mszy na wiosce – siedział sobie pod sufitem, a oczy mu błyszczały… ;)



Kilka kolorowych się pokazało w Karze – wieeelkie pajęczyny porobiły!!!



No i są takie małe grube pajączki, okropne paskudztwa, w bibliotece i na dworze, co np. skaczą … robią pajęczyny w oka mgnieniu, siedzą w liściach. Na te staram się nie zwracać uwagi ;) generalnie oswoiłam się z obecnością tych żyjątek, ale mimo wszystko jakoś nie pałam do nich uczuciem;)

Mrówki i mróweczki łażą sobie po ziemi, po podłodze, po ścianach, po stole ;) chyba są raczej niegroźne … największe spotkaliśmy będąc w Saoude. Jest ten jeden gatunek, co wyłażą spod ziemi i maszerują. Jak ktoś przypadkiem stanie im na drodze – zjedzą! Nie wiem czy to te, ale groźnie wyglądają.



Pozostałe, te co ich wszędzie w domu pełno to co najwyżej wlezą do laptopa i zjedzą płytę główną… oby naszego maleństwa to nie spotkało;) regularnie pracuje więc prawdopodobieństwo jest mniejsze;)

Komary, ćmy, muchy, muszki i muszyska;) ogólnie – latające robaczki. Komarów jest mało, tak przynajmniej wygląda to z mojej perspektywy. Nie oznacza to jednak, że ich nie ma wcale i malaria nie grozi! Fabian twierdzi, że go nie gryzą, mnie chyba też żaden do tej pory nie udziabał, ale psikam się przeciwko nim – tak na wszelki wypadek! Hihihihi Muszki za to gryzą – takie małe zielone i skaczące – nie wiem co to;) kilka razy mnie ugryzły i miałam takie ślady, jak tata po komarze – niektórzy wiedzą;) Kingę raz coś ugryzło nieładnie w dłoń … aż jej spuchła mocno … martwiliśmy się trochę (ja i Fabian bo Kinga to dzielna dziewczyna), ale na szczęście zeszło i śladu nie ma:)

A pod szafką w kuchni siedzi sobie karaluch … taki jak kciuk;) z rodzinką sobie mieszka i wychodzi wieczorami. Kilka sztuk zostało już unicestwionych butem, pokrywką od garnka, ręką diakona … ;) generalnie bać to się nie ma czego, ale jak tak się zobaczy potwora znienacka na szafce to mało przyjemne! ;)

Co do zwierzaków to, hmmmm… no kozy są, prosiaki, psy i koty ;)



a – i drób! Tzw. kury wyścigówki (jak to mówi o. Jan) – a ja dodaję: kości, skóra no i pióra! ;) Są ryby (to coś dla Mariusza), ale nie wiem jakie – wiem, że są bo czasem mamy na kolację. Jaszczurek jest całe mnóstwo, są krokodyle w hodowli i ślimaki …



czy coś jeszcze? Nie pamiętam …


I teraz odpowiadam na ewentualne pytania: nie, nie widziałam małpy; nie, nie widziałam węża ani słonia; nie, nie widziałam żyrafy jeszcze ;)… ale może zobaczę, jeśli nas droga poprowadzi do Rezerwatu. Bo sawanny są objedzone ze zwierzyny … taki los! ;)

poniedziałek, 20 października 2008

Paczka z domu:)

A więc paczka z Polski:) hhihihihi – wszystko za sprawą Beaty, która w czwartek przyleciała z urlopu. Beata prowadzi punkt apteczny w malowniczym Saoude i spędzała teraz krótkie wakacje w Polsce. Dzięki temu dostałam moje spodnie, które zapomniałam zabrac ze sobą 11 września;)hihihihihi

Mama zadbała też o nasze zdrówko i zapakowała leki na żołądek o które prosiłam - bo czasem przyda się coś na osłonę;) tata z kolei do spółki z Hubertem zadbali o naszych podopiecznych i dali nam kilka płyt z bajkami :):):) dzieciaki oglądały już w sobotę Reksia! Hihihihihi!
Ola Czapnik (pozdrawiamy i dziękujemy!) zadbała o nasze brzuszki i przesłała nam po batonie:) hihihihi, zjedliśmy w niedzielę z Fabianem jednego na spółkę – trzeba oszczędzać;)

W bibliotece też dzieje się ciągle – w sobotę rano panowie złożyli piękny, duży regał! Trzeba go będzie teraz polakierować i już można układać na nim książki, zwłaszcza że trochę ich przybyło po tym jak opróżniliśmy kilka kartonów…


Piątek i sobota to były dni gościnne:) jak już wspomniałam była Beata z o. Łukaszem, przyjechał też nasz nowy wikary – Joseph. Mieliśmy trochę czasu na rozrywkę – bule;)


… i był też czas na wspaniałą modlitwę – Msza Św. w całości po polsku, ze śpiewem i gitarą:) nawet Jacques się śmiał, że wróciliśmy na chwilę do Polski;) hihihihi

W niedzielę byliśmy już w kościele, towarzyszyła nam Miranda, którą mama pięknie ubrała w sukieneczkę, którą jej podarowaliśmy:) potem caaaałe przedpołudnie, kiedy wszyscy pojechali na msze na wioski, ja i Fabian bawiliśmy się z dzieciakami:) chociaż trochę nas wymęczyły to było cudnie.

Tak to u nas. Jak widzicie wszystko toczy się swoim tempem. Biblioteka, dzieciaki... ciągle trapi mnie, że nie mamy zbyt wiele miejsca, żeby z nimi popracować – rysowanie, wycinanie, gry edukacyjne itp. no ale wszystko jest na najlepszej drodze i tak sobie myślę, że już za jakieś dwa tygodnie skończymy z porządkami.
Jak na razie nasza Cielalo dzielnie przychodzi i kiedy ja i Fabian „walczymy” z książkami, ona „walczy” z kredkami :) kochana mała osóbka!


Basia w swoim kalendarzu napisała na sobotę „dzisiaj wydarzyło się” :) no i się wydarzyło, że zadzwoniliśmy do domku i tak wspaniale pogadaliśmy sobie z Kasią i Hubertem:) a Julka policzyła nam pięknie do dziesięciu po angielsku i wie jaki są kolory :) Hubert przesłał nam zdjęcia i dzięki temu mamy trochę polskiej złotej jesieni …

… niestety tylko na pulpicie laptopa … jeśli ktoś jeszcze nie zaglądał w starsze komentarze, to niech to uczyni, a znajdzie coś pięknego! Takiego wiersza jeszcze nigdy nie czytałam, który by mnie tak mocno wzruszył … kto wie o co chodzi ten zrozumie :) nie da się ukryć, że tęsknimy okrutnie, to też żaden wstyd! Ale wiemy po co tu jesteśmy i to też daje nam radość.

Ach! A dzisiaj ile radości sprawiły nam odwiedziny Mirandy! Przyszła z mamą (a raczej mama z nią:) ) i przyniosły nam banany w prezencie:) baaaardzo to miłe z ich strony:):):) wspaniała jest mała Mimi!



Dziękujemy Wam, którzy tak cierpliwie czytacie tego bloga:) czasem piszę nieskładnie, wiem – hihihihih, ale taka już jestem i taką trzeba mnie kochać :) Pozdrawiamy Was gorrrąco! Papa

środa, 15 października 2008

Miesiąc minął...


A właściwie to już miesiąc i 4 dni od momentu kiedy bladym świtem opuściliśmy nasz dom i na Okęciu pożegnaliśmy się z jesienną Warszawą… pozostało nam jeszcze 58 dni do 12 grudnia.


Czas może na małe podsumowanie tego miesiąca? Co udało się zrobić? Co zobaczyć? Ten, kto uważnie czyta bloga ten wie;) ale może w kilku punktach, tak dla „potomności”. Tak więc zaczynamy literkę „S” w katalogowaniu książek. Czekamy na zamówiony regał i jeszcze dwa stoliki z krzesełkami. W Lome właśnie trwają zakupy, trochę książek, może atlasów… poznaliśmy szkołę, misję, zaczerpnęliśmy trochę informacji o kulturze Kabjie, walczymy z nauką języka – teraz jesteśmy na etapie „Pozdrowienia Anielskiego” … nie jest łatwo! Poznaliśmy też trochę dzieci – teraz też zupełnie nowe zaglądają w ciągu dnia do biblioteki i jak tylko zrobi się trochę więcej miejsca to zaczniemy z nimi zajęcia:) Myślę, że nie tracimy czasu, chociaż ciężko mi się przyzwyczaić, że kiedy jest sjesta to nie ma pracy;) zazwyczaj wtedy coś piszę lub sprzątam pokój;)hihihihihi – zawsze jest co sprzątać;)

Prace postępują, mamy jeszcze dużo czasu. Ja i Fabian spędzamy poranki w bibliotece, Kinga w tym czasie maluje, do obiadu:) czasem słuchamy polskiej muzyki;) czasem nucimy jakąś piosenkę Basi ;)hihihihihihi Czasem pracujemy w ciszy i cieszymy się swoją obecnością :)

Potem mamy obiad i sjestę. Fabian ostatnio poświęcał ten czas na zabawę w lutnika – naprawił dwie gitary:) hihihihi


Może się to komuś wydać niepotrzebne (ja też tak na początku myślałam) ale on chce dać z siebie coś jeszcze dla tych chłopaków co przychodzą pograć:) Tak samo było z ekranem do naszego „kina” – nagadałam się na niego, że po co aż taki dokładny … a w sumie to wspaniałe, że on chce wszystko zrobić, żeby było dobrze i żeby dać trochę radości mieszkańcom:) kochany ten mój mąż bardzo! :) no i ciągle ma siłę na zabawę z dziećmi – jak przychodzą to gra im na gitarze, ja trochę z nimi skaczę i klaszczę wtedy, męczę się bo dzieciaki mają mnóstwo energii, a ja to już starucha jestem ;) hihihihi

Teraz jest czas różańcowy więc po popołudniowych pracach w bibliotece idziemy sobie do kaplicy (pozostali idą do kościoła, ale my nic nie rozumiemy więc pomyśleliśmy, że więcej nam da modlitwa we dwoje w ciszy i po polsku). Pamiętamy wtedy o Was wszystkich: o rodzicach, rodzeństwie, dzieciakach:) o znajomych co nam sygnałki puszczają;) o wszystkich, którzy nas wspierają:) i tak sobie myślimy, że tylu wspaniałych ludzi udało nam się w życiu spotkać!!!


No! A teraz wieści;)

Ostatnio dostaliśmy propozycję korespondencji z dwoma chłopakami (ja od Justina a Fabian od Richarda). Chodzą do szkoły podstawowej w Tchebebe, przychodzą na misję pograć w „bule”:) nasz diakon się ostatnio śmiał, jak chcą korespondować skoro w listach podali nam tylko numery telefonów;) hihihihi, no nie wiem;) zwłaszcza, że Fabian nie mówi po francusku!
Hihihi, no właśnie – wiecie, że nauka idzie mu nawet dobrze:) zapamiętuje wiele słów, jestem pełna podziwu, zwłaszcza, że nigdy nawet nie miał najmniejszego kontaktu z tym językiem – nawet filmów francuskich nie oglądał! Raz jak poszliśmy do kina na „8 Kobiet” (była chyba wtedy z nami Magda i Gosia i w ogóle dużo nas było) to potem nigdy nie chciał już na francuski film pójść;) hihihihih! A ja lubię francuskie kino :) No więc Fabian się pomału uczy:)

Co więcej nowego? Hmm…
Ach! W poniedziałek i wtorek odwiedził nas Francois – znajomy naszego diakona, młody ksiądz z parafii na pograniczy Togo i Beninu:) miłe to odwiedziny. Odprawił nam przed obiadem Mszę Św.

W poniedziałek rano odwiedziliśmy przesympatycznego pana fotografa, który ma tutaj baaardzo wiele zawodów. Jest też fryzjerem męskim, sędzią piłkarskim, kierownikiem chóru... chyba coś jeszcze, ale nie pamiętam. Radzi sobie z tym wszystkim całkiem dobrze:)


Wczoraj podczas gdy Fabian grał popołudniu z Salomonem w bule, ja miałam pierwszą chętną do kółka plastycznego:) To Cielalo (tzn. urodzona w środę) - wspaniała mała osóbka!


Dzisiaj z kolei diakon chciał zabrać Fabiana po gujawy. Oczywiście nie mogłam się oprzeć, żeby z nimi nie pójść;) hihihih, wychodzę a oni na motorze! We trójkę na motor? – czemu nie?! Uśmialiśmy się po drodze:) fajna wycieczka była.


Hihihihi, a teraz z innej beczki;) niektórzy pytają czy schudłam ;) heheheheheheh no więc raczej baaardzo niewiele;) 3 kg… bo kucharz robi nam smaczne rzeczy na obiad i kolację! Ale już się postaram od tego tygodnia – tzn. od poniedziałku przedwczorajszego! Zawsze zaczynam od poniedziałku;) ale może teraz się uda! Hihihihi
A co do mojej sukienki to … apokalipsa! Lepiej nie pytajcie – zobaczycie jak wrócę. Trochę z siostrą ją poprawimy i może coś z tego będzie;) jak nie to uszyję z niej poszewkę na jasiek! ;)

No to tak znowu w wielkim skrócie wszystko… Fabian śpi smacznie:) pracowity ten mój Bronuś muszę Wam po cichu powiedzieć;) dobry z niego chłopak! I pająka zabije jak go poproszę:) Violka pytała kiedyś o pająki i robaki, a tata z Hubertem o zwierzynę – wkrótce postaram się Wam napisać!

Pozdrawiamy Was razem i każdego z osobna – gdybyśmy chcieli wymienić wszystkich imiennie to by nam miejsca na blogu nie wystarczyło… ;) jak zawsze tęsknimy bardzo i kochamy Was mocniutko! Uściskajcie się od nas nawzajem! Papatki z daleka (bo z Afryki), ale z bliska (bo z ser ducha)… :)

P.S. Drodzy jubilaci: Aniu i Krzysiu :) z całego serducha gratulujemy Wam tych dwóch lat i życzymy Wam dalszej wspaniałej i owocnej MIŁOŚCI!!! I niech Zuzia rośnie Wam zdrowo i szczęśliwie!

Gosiu... a Tobie kochana wszystkiego naj, naj z okazji urodzin!!!

piątek, 10 października 2008

Odwiedziny w szkole i baaardzo miłe sygnały z Polski ;) hihihi

Wczoraj przed południem wyrwaliśmy się na chwilę z biblioteki, żeby odwiedzic szkołę znajdującą się tuż obok :) Jak możecie zauważyc na zamieszczonej wcześniej mapce ;) szkoła jest dokładnie po drugiej stronie drogi - nie mieliśmy więc daleko!

Szkoła jest prowadzona przez nasze tutejsze siostry Marianistki, jest więc szkołą katolicką. Jednak nie chodzą do niej tylko dzieci z rodzin katolickich - dużą grupę (jeśli nie większośc) uczniów stanowią muzułmanie.


Uczniów jest baaaardzo dużo ... nauczycieli kilku może, z czego teraz ktoś wyjechał, ktoś zachorował ... klasy mają po kilkudziesięciu uczniów, a teraz dodatkowo są łączone zajęcia - no bo nauczycieli brak.


Dzieciaki miały wiele radości z naszych odwiedzin:) my też :)
Jak tylko uporamy się z pracami w bibliotece (kończymy literkę M) to będziemy mieli dla nich duuużo więcej czasu! hihihihihi



No i muszę też wspomniec, że jest też przedszkole. Fajne maluchy, ale jest ich mało - może kilkanaście osób. Ich też będziemy odwiedzac! hihihihih

To tak w wieeelkim skrócie co ostatnio nowego ;)

A teraz .... hihihihihih:)
dzisiaj mamy bardzo miły dzień dzięki kilku wspaniałym osóbkom:) hihihihih
dziękujemy za wszystkie sygnałki i sms'ki (nawet Rafał się odezwał... ;) )
JESTEŚCIE KOCHANI !

Jutro wieczorem bedziemy z Wami ... duchowo i sercowo:)

Pozdrawiamy wszyyyystkich wszyyyystkich!
Całusy :*

wtorek, 7 października 2008

Kolejne wieści ;)

Kochani :) zapewne interesuje Was, co nowego (starego) w Tchébébé…

Otóż prace w bibliotece postępują i już mamy pięknie skatalogowane książki do litery E włącznie. Na początku były pewne problemy i dylematy, jaki przyjąć system, ale wreszcie udało nam się obrać dość sensowny :) tak więc idziemy jak burza! Po powrocie z gór i odleżeniu w łóżku jakiegoś choróbska żołądka (ja i Fabian) pracujemy dzielnie. Pomaga nam czasem Solomon (na zdj) a czasem Richard.


Poza tym są już dwa nowe stoliki i cztery krzesła, czekamy na kolejną dostawę i na zamówiony dużo wcześniej regał. Jak już ułożymy wszystkie te książki, które bezczelnie zajęły całą powierzchnię podłogi, wówczas będzie miejsce na rysowanie, wyklejanie i inne cuda z dzieciakami! Hihihihi:)

Co do dzieci właśnie, to wczoraj (6 października) zaczęła się szkoła … gwarno u nas na misji z tego powodu, bo szkoła jest po drugiej stronie ulicy;) ze względu na szkołę wszyscy poobcinali włosy… taki odmienione teraz są te nasze dziewczyny! Bo chociaż i tak nie miały długich włosów to teraz większość ma fryzurkę niemal „na jeżyka”.
I jak to w związku ze szkołą bywa: jak trzeba iść to od razu jakaś choroba się przyplątuje… i tak też było w przypadku Erica: w niedzielę po mszy przyszedł do nas na misję taaaki smutny… fabian wybadał, że ma gorączkę i boli go brzuch. Dostał witaminkę i posłaliśmy go do domu, żeby odpoczął. Potem po południu poszliśmy z wizytą do chorego :) wyglądał nieco lepiej, ale jeszcze widać było, że nie jest zdrowy. Mama (baaaardzo sympatyczna) powiedziała, że była z nim w przychodni, wykupiła lekarstwo i teraz Erico musi odpocząć… no i chyba się powiodło bo już dzisiaj jest w dobrym humorze:)

Poza katalogowaniem i układaniem książek jest jeszcze jedno zajęcie, któremu oddaje się Kinga – maluje! Maluje ściany :)hihihi! i dzięki temu nabierają przyzwoitego wyglądu.

Tak to u nas w Tchébébé…

A jeśli jesteście ciekawi, jak wygląda ta nasza wioska to wczoraj specjalnie dla zainteresowanych zrobiłam mapę sytuacyjną;) hihihihihihi!
mapka1 ;)

I taką bardziej szczegółową – już tylko naszej misji :)

mapka2 ;)

No i już na koniec napiszę Wam, że już jesteśmy zdrowi i nie zamierzamy na razie chorować;) Fabian co prawda złapał katar (bo śpi bez przykrycia!), ale nie ma się co dziwić – przecież mamy październik;) hhihiihihihihihi

Całujemy! Kochamy! Tęsknimy!

sobota, 4 października 2008

Saoudé

A więc Saoudé…


Saoudé i okolice wioski są jak z filmu Ania z Zielonego wzgórza … chociaż te pagórki są dużo wyższe niż tam … w sumie bardziej mi to przypomina tolkienowskie Śródziemie. Czyli domyślam się, że tak może wyglądać Nowa Zelandia;) hihihihihi Tylko patrzeć, gdzie tam Frodo biegnie z pierścieniem ;)
Zieleń jest zielona aż razi w oczy! Z gór to tu, to tam wystają skały i wielkie Baobaby na przemian z dużymi Bonsai ;) no i porozrzucane palmy!


U nas w Tchébébé domki są raczej kwadratowe, tam ludzie mieszkają w czymś co przypomina ul… domki są malutkie i okrągłe kryte liśćmi, słomą… nie wiem co to może być;)
Tak więc dojechaliśmy na miejsce o zachodzie słońca – pięknie było! Prawie jak w bajce.
W środę z samego rana, zaraz po śniadaniu czekał na nas przewodnik – młody chłopak, katechista, który ma na imię Fidel.


Spakowaliśmy plecak (właściwie to Fabian zabrał tylko caaały sprzęt Fiskarsa na wszelki wypadek bo w Afryce wszystko może się zdarzyć), wzięliśmy aparat i wyruszyliśmy w góry. Fidel zaprowadził nas poprzez pagórki, gąszcze trawy, strumyki i kamienie do niesamowitego miejsca - samotni.






Samotnię wybudował Afrykańczyk, rolnik. Zbudował ją ze skał, z kamieni i jak widać na zdjęciu wyszło mu to wspaniale:) Teraz tam nie mieszka … pochowali go niedaleko. W samotni mieszka za to Fidel wraz z innym katechistą (także o imieniu Fidel) i jeszcze jednym chłopakiem. Dwóch katechistów przygotowało nam tam lokalny obiadek: pat z sosem gombo! A potem mieliśmy sjestę i czas na myślenie… bo od tego jest teraz ta samotnia – zaprasza młodych (i nie tylko) na rekolekcje, rozmyślania…



Po południu wyruszyliśmy w drogę powrotną. W niewielkiej wiosce na zboczu góry, w maleńkiej kaplicy mieliśmy Mszę Św. z okazji Św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a po mszy kolejne miejscowe specjały z togijskim wyrobem, jakim jest CIUK ;) to coś w rodzaju piwa zrobionego z prosa, które ma kwaskowaty smak i ciągle fermentuje ;) hihihihihi


Muszę przyznać, że po takim dniu pełnym jedzenia i wrażeń mój żołądek odmówił posłuszeństwa ;)mam nadzieję, że szybko mi przejdzie (i Fabianowi też;) ) Dlatego też czwartkowe plany nieco nam się pozmieniały i zamiast pojechać do rezerwatu oglądać zwierzynę zostaliśmy w Saoudé i obejrzeliśmy to, co wioska ma nam do zaoferowania :)

A więc odwiedziliśmy miejscowego kowala, co wyrabia motyki i maczetki, hihihih:)

Pojechaliśmy na Tabor skąd rozciąga się widok na caaałą wioskę i okolice



Podjechaliśmy do Apteki St. Fridolin, którą prowadzą wolontariuszki SOLIDARNYCH(do niedawna Beata i Justyna, a od stycznia Beata i … nasza Kinga!)

Po obiadku wyruszyliśmy w drogę powrotną. Kiedy dojeżdżaliśmy niebo było szaro czarne od chmur, padał deszcz i już było ciemno. Z latarką trafiliśmy do swoich pokoi;) i tak zakończyła się nasza pierwsza wyprawa w północne góry:) czekamy na kolejną!