sobota, 4 października 2008

Saoudé

A więc Saoudé…


Saoudé i okolice wioski są jak z filmu Ania z Zielonego wzgórza … chociaż te pagórki są dużo wyższe niż tam … w sumie bardziej mi to przypomina tolkienowskie Śródziemie. Czyli domyślam się, że tak może wyglądać Nowa Zelandia;) hihihihihi Tylko patrzeć, gdzie tam Frodo biegnie z pierścieniem ;)
Zieleń jest zielona aż razi w oczy! Z gór to tu, to tam wystają skały i wielkie Baobaby na przemian z dużymi Bonsai ;) no i porozrzucane palmy!


U nas w Tchébébé domki są raczej kwadratowe, tam ludzie mieszkają w czymś co przypomina ul… domki są malutkie i okrągłe kryte liśćmi, słomą… nie wiem co to może być;)
Tak więc dojechaliśmy na miejsce o zachodzie słońca – pięknie było! Prawie jak w bajce.
W środę z samego rana, zaraz po śniadaniu czekał na nas przewodnik – młody chłopak, katechista, który ma na imię Fidel.


Spakowaliśmy plecak (właściwie to Fabian zabrał tylko caaały sprzęt Fiskarsa na wszelki wypadek bo w Afryce wszystko może się zdarzyć), wzięliśmy aparat i wyruszyliśmy w góry. Fidel zaprowadził nas poprzez pagórki, gąszcze trawy, strumyki i kamienie do niesamowitego miejsca - samotni.






Samotnię wybudował Afrykańczyk, rolnik. Zbudował ją ze skał, z kamieni i jak widać na zdjęciu wyszło mu to wspaniale:) Teraz tam nie mieszka … pochowali go niedaleko. W samotni mieszka za to Fidel wraz z innym katechistą (także o imieniu Fidel) i jeszcze jednym chłopakiem. Dwóch katechistów przygotowało nam tam lokalny obiadek: pat z sosem gombo! A potem mieliśmy sjestę i czas na myślenie… bo od tego jest teraz ta samotnia – zaprasza młodych (i nie tylko) na rekolekcje, rozmyślania…



Po południu wyruszyliśmy w drogę powrotną. W niewielkiej wiosce na zboczu góry, w maleńkiej kaplicy mieliśmy Mszę Św. z okazji Św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a po mszy kolejne miejscowe specjały z togijskim wyrobem, jakim jest CIUK ;) to coś w rodzaju piwa zrobionego z prosa, które ma kwaskowaty smak i ciągle fermentuje ;) hihihihihi


Muszę przyznać, że po takim dniu pełnym jedzenia i wrażeń mój żołądek odmówił posłuszeństwa ;)mam nadzieję, że szybko mi przejdzie (i Fabianowi też;) ) Dlatego też czwartkowe plany nieco nam się pozmieniały i zamiast pojechać do rezerwatu oglądać zwierzynę zostaliśmy w Saoudé i obejrzeliśmy to, co wioska ma nam do zaoferowania :)

A więc odwiedziliśmy miejscowego kowala, co wyrabia motyki i maczetki, hihihih:)

Pojechaliśmy na Tabor skąd rozciąga się widok na caaałą wioskę i okolice



Podjechaliśmy do Apteki St. Fridolin, którą prowadzą wolontariuszki SOLIDARNYCH(do niedawna Beata i Justyna, a od stycznia Beata i … nasza Kinga!)

Po obiadku wyruszyliśmy w drogę powrotną. Kiedy dojeżdżaliśmy niebo było szaro czarne od chmur, padał deszcz i już było ciemno. Z latarką trafiliśmy do swoich pokoi;) i tak zakończyła się nasza pierwsza wyprawa w północne góry:) czekamy na kolejną!

1 komentarz:

olasum pisze...

Tolkienowskie Śródziemie...chyba pozostaje daleko w tyle w porównaniu z krajobrazem Saoude:)CIUKUTU...móc znowu poczuć Ten smak:)
Uściski OlaS.